Oleje - Smak natury
– Ile zjadam w ciągu miesiąca? Półtora litra naszego rzepakowego, pół litra z pestek dyni, pół ostropestowego, ćwiartkę czarnuszki… – wylicza Marek Hałat, który razem z rodziną tłoczy oleje na Lubelszczyźnie. – Przed II wojną nasza olejarnia produkowała olej na obszar zamojsko-lubelski – tłumaczy Marek. – Zapotrzebowanie na olej tłoczony tradycyjnymi metodami wzrastało przede wszystkim w okresie Świąt Bożego Narodzenia, bo w naszym rejonie karp smażony był właśnie w takim oleju.
Po wojnie gospodarstwo upadło – jako inicjatywa prywatna nie miało w tamtych czasach racji bytu. Mimo zakazu olejarnia tłoczyła na potrzeby okolicznych mieszkańców. – Taka chałupnicza produkcja dla sąsiadów – opowiada Marek. – Za Gierka można było znowu tłoczyć na biało, czyli już nie pokątnie, po nocy. Ale szło średnio – dodaje. W 1983 roku gospodarstwo po rodzicach przejął Tadeusz, szwagier Marka. Był już bliski zrezygnowania i sprzedania ponad stuletniej prasy, gdy pojawił się pomysł wspólnego działania. Tadeusz o uprawie rzepaku i tłoczeniu oleju wiedział wszystko: od dziecka przyglądał się funkcjonowaniu gospodarstwa. Z kolei Marek od urodzenia handlował. – Tak mówił mój dziadek, który był kupcem pod Bielskiem i zabierał mnie ze sobą do pracy. Patrzyłem i się uczyłem – wspomina.
Dali sobie trzy miesiące, wzięli się do roboty. Zaczęli od przegląd i remontu prasy. Z Ukrainy sprowadzili specjalny gatunek dębu o bardzo twardym drewnie. – Ma siłę jak stal – zapewnia Marek. Przebudowali gospodarstwo, ponad stuletni budynek zaadaptowali na magazyn: po zbiorach trzeba przechować od 30 do 50 ton rzepaku. Normalne stropy tego nie wytrzymywały. – Nasz olei produkowany jest tylko z ziaren rzepaku sianego na naszych polach, więc siłą rzeczy możliwości mamy ograniczone. Zależy nam, żeby produkcja została w rękach rodziny, a i tak pracujemy na dwie zmiany – mówi Marek. – Dać komuś z zewnątrz? Nie bylibyśmy w stanie zagwarantować jakości. A jakości trzeba pilnować na każdym kroku!